Cześć!
Mam na imię Karina i prowadzę słodki biznes “W świecie kruszonki”, ale zanim zaczęłam osładzać innym życie, to cofnijmy się o kilkanaście lat wstecz.
Jak to się zaczęło.
Początki wcale nie były takie słodkie i tęczowe, wbrew przeciwnie! Jako jedyna dziewczyna w mojej dość sporej rodzinie (mam czworo braci) byłam prawą ręką mojej mamy. Przed każdymi świętami spędzałam całe dnie na przygotowywaniu świątecznych ciast. Od świtu do nocy. Całym sercem nienawidziłam tego i nie rozumiałam jak można tyle czasu poświęcać na wypiekaniu placków. Gdyby jeszcze te słodkości nie szły w boczki …
Czas na naukę.
Od podstawówki do studiów wiedziałam jedno - mam duszę artystki i moja przyszła praca musi być ukierunkowana w tę stronę. Nawet myślałam nad pracą w teatrze, ale nie jako aktorka tylko scenograf, by móc projektować, towrzyć dekorację do danego spektaklu. Całe szczęście bo jako jedna z niewielu miałam przyjemność odbywać najlepsze praktyki w Teatrze Śląskim w Katowicach, a większość moich znajomych z technikum trafiło do drukarni i możecie się domyślać jak to wyglądało w rzeczywistości.
Później przyszedł czas studiów. Wybrałam kierunek “Kultury mediów” bo jak to zwykle w opisach bywa przerost formy nad treścią i tą świetlaną przyszłością, którą gwarantował mi wybrany przeze mnie kierunek zostałam oczarowana. Jakież było moje rozczarowanie już po pierwszym semestrze. Piękna przyszłość pękła jak bańka mydlana i jedyną alternatywą na “super” zawód było zdobycie co najmniej magistra, chociaż i to nie zapewniało dobrej pracy. Praca w biurze czy na uczelni nie była moim spełnieniem marzeń, a wiedziałam, że dalsza edukacja taki będzie miała koniec.
Słodka miłość?
W międzyczasie poznałam chłopaka. Totalnie nie wiedziałam jak go oczarować, jak zdobyć jego serce. Postawiłam na… ciasta. Tak, tak moja cukiernicza historia zaczyna się w momencie poznania Tomka. Mówią, że przez żołądek do serca - poszłam w to i udało się! Co prawda nie tworzyłam dzieł na miano największych Pastry Chef, ale nie był wymagający - przynajmniej na początku. Serniczki, owocowe tarty, ciasta drożdżowe były wystarczające aby podbić jego serce.
Po 6 latach owy chłopak został moim mężem. On zobaczył we mnie to, czego inni nie widzieli, czyli talent, pasję do słodkości i motywował do dalszego działania.
Praca i szkolenia.
Po skończonych studiach nie wiedziałam co dalej z sobą robić. Pracowałam już od kilku lat w gastronomii jako kelnerka, ale nie chciałam przez najbliższe x lat wciąż być “tylko kelnerką”. Miałam ambicje na więcej, ale jak znaleźć dobrą pracę skoro wszędzie potrzebują pracownika o ogromnym doświadczeniu, najlepiej skończonych kilku kursach w danej dziedzinie i przy okazji nie mając jeszcze 25 lat. Aplikowałam naprawdę w wiele miejsc i nikt mnie nie chciał.
Jednego wieczora zobaczyłam ogłoszenie, że jedna z Katowickich restauracji szuka osoby do pomocy cukierniczej. Przeczytałam kilkakrotnie opis oferty, wydawało się to raczej nierealnym marzeniem, ale nie było nic do stracenia. Wysłałam CV chociaż wiedziałam, że i tak nikt do mnie nie zadzwoni. Jakie było moje zdziwienie kiedy kilka dni później otrzymałam telefon od szefowej restauracji i zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną.
Gdyby Tomek nie urwał się z pracy i nie zawiózł pod same drzwi to jestem wręcz pewna, że z tchórzostwa nie przyjechałabym na rozmowę i wiele rzeczy, które wpłynęło na to, w którym miejscu w tym momencie jestem, nie miałoby miejsca. Uważam, że każdy podjęty krok, wybrana droga przyczynia się do tego, gdzie teraz się znajdujemy. Jestem po stokroć mu wdzięczna, że on miał więcej odwagi niż ja.
Pomimo niewielkiego doświadczenia, gdzie robiłam w domu tylko torty i to jeszcze raz na jakiś czas, otrzymałam pracę. Na początku jak to zwykle w pracy w gastro bywa, byłam głównie od mycia naczyń, podaj, przynieś, pozamiataj, ale bacznie obserwowałam innych cukierników. Nie chciałam tylko na tym etapie zatrzymać się, chciałam pokazać, że coś umiem. Chłonęłam wiedzę od najlepszych, dużo pytałam, testowałam, próbowałam. Okazało się, że moja wiedza była naprawdę niewielka i w sumie to nic nie wiedziałam na temat cukiernictwa.
Po prawie roku moja droga w Śląskiej Prohibicji zakończyła się i musiałam szukać pracy gdzieś indziej. Ten czas spędzony właśnie w niej utwierdził mnie w przekonaniu kim chciałabym być. Dzięki temu, że tam mogłam być, zdobyłam podstawową wiedzę na temat wypieków, monoporcji i dosłownie “liznęłam” temat czekolady, który jak się okazało wcale nie był taki banalny.
Zaledwie dwa dni później dostałam pracę w innej restauracji również jako cukiernik, a później dość szybko awansowałam i zostałam szefem cukierni. Dojście do dość wysokiego stanowiska zajęło mi niewiele, bo raptem dwa lata. Byłam i wciąż jestem zdeterminowana do działania. Wiecie, jak czasem czujecie, że nagle to co robicie przestaje przynosić satysfakcję, rozwój zatrzymuję się na pewnym etapie i już nie idziecie dalej tylko stoicie w miejscu, w dodatku brakuje Wam osób od której moglibyście czerpać wiedzę, inspirować się, to dni stają się monotonne i praca skupia się tylko na tym byle odbębnić x liczbę godzin i w tak kółko.
Pragnęłam więcej, ale nie miałam odwagi i… odpowiednich funduszy. Dodatkowo sytuacja związana z Covidem wcale nie ułatwiała. Pracy było coraz mniej oraz możliwości w tym strasznym czasie również.
Ale jak powstała "Kruszonka"?
Pół roku przed odejściem z pracy mój narzeczony postanowił zrealizować moje marzenia, które dla mnie na tamten czas były wręcz nierealne. Zaraz po wakacjach zaczęliśmy szukać lokalu, długo zastanawialiśmy się, które miejsce będzie odpowiednie, czy lepiej szukać miejsca, gdzie była już gastronomia, czy lepiej zacząć od 0. Oj dużo było niewiadomych.
W listopadzie wygraliśmy przetarg i czekaliśmy na zielone światło od Agnieszki (naszego anioła, Panią technolog, specjalistkę od gastro biznesów i HACCP, która pomogła nam przejść przez całą papierologię, urzędy itd).
W grudniu rozpoczęliśmy remont. Trzeba było zakasać rękawy i rozpoczęliśmy walkę z czasem. Zależało nam, by jak najszybciej uwinąć się z wszystkim i stworzyć moje wymarzone miejsce. Warto w tym miejscu dodać, że to słodkie miejsce powstało bez żadnego wsparcia z dofinansowania, Funduszy Europejskich itp. Nie mieliśmy za dużego budżetu na otwarcie, ale się udało!
A o tym jak otworzyć taki słodki biznes i z jakimi kosztami trzeba się mierzyć na start, napiszemy w osobnym wątku.
W lutym moje marzenia przestały nimi być i stały się faktem. Lokal początkowo był okropny, zielony wręcz trawiasty kolor przypominał mi sklepy mięsne z początku roku 2000, w dodatku nie było prądu, ogrzewania, ale z czasem dostał duszy. To były ciężkie 3 miesiące, przepełnione wątpliwościami. Udało nam się i z niczego stworzyliśmy nasz mały słodki świat.
Postanowiliśmy prócz lokalu odświeżyć nasze logo - bo pierwsze powstało pewnego jesiennego wieczora tak naprawdę kilka lat wcześniej, kiedy pojawiły się pierwsze Kruszonkowe podboje. Co do nazwy to od samego początku byłam dla Tomka taką małą i słodką kruszonką, i oto cała geneza nazwy “W świecie kruszonki”. W końcu jak szaleć to szaleć.
W głowie miałam już swoją wizję: miało być prosto, przejrzyście i… różowo. Finalnie postawiliśmy na biel, róż oraz błękit. Chciałam również zawrzeć w nowym logo moją miłość do słodkości i tadam, pojawiło się geometryczne serce. Jestem wdzięczna mojemu mężowi za anielską cierpliwość, którą musiał mieć w tym czasie. Nie jest łatwo przenieś cudze myśli na kartkę.
Obecnie we dwoje prowadzimy nasz słodki biznes. Ja jestem od brudnej roboty, tworzę nie tylko artystyczne torty, ale również desery, ciasta i inne słodkości, inspiruję się wieloma rzeczami, działam, a mój mąż zajmuje się całą otoczką biznesową, papierologią oraz IT. Mam to szczęście, że jest programistą bo wiele rzeczy sam projektuje i tworzy.
Oboje wychodzimy z założenia, że najważniejsza jest jakość składników, które są gwarancją najlepszego smaku naszych deserów i nigdy nie sprzedamy czegoś co nigdy nie chcielibyśmy sami zjeść. Dlatego w naszych słodkościach nie znajdziecie sztucznych zamienników. Mówimy kategorycznie nie: margarynom, miksom tłuszczowym, śmietanie roślinnej, sztucznym aromatom.
Przez te wszystkie lata odbywałam różne kursy cukiernicze:
- "Nowoczesne cukiernictwo" u Pani Foremki - Sylwia Grodzka-Haba
- "Bicie piany" - bezy, rodzaje i zastosowanie w Ashanti, prowadzonym przez Bożenę Sikoń-Wojtala
- "Kompleksowa organizacja, marketing i przygotowanie słodkich stołów" w Urszi Cakes, prowadzonym przez Urszulę Janusz
- "Składanie i dekoracja tortów piętrowych" w Akademii Sweet Decor, prowadznym przez Łukasza Wylenżek
- "Dekorowanie jadalnymi technikami/strukturami" u Malwiny Franczak
- "Kurs dekorowania kremem maślanym" w Candy Company przez Teresę Łabza
Stawiam na dalszy rozwój i wciąż pragnę poznawać największe tajemnice cukiernictwa w różnych dziedzinach (czekolada, wypieki francuskie, włoskie itd) rozwijać się uczęszczając na szkoleniach u najlepszych Polskich i zagranicznych cukierników.
Stres, przysłowiowa “tabaka” (słowo świetnie znane osobom z gastro oznaczające, ogromną liczbę pracy), presja czasu działa na mnie motywująco. Czuje się w wtedy jak ryba w wodzie (w końcu jestem zodiakalną rybą) i wiem, że żyję. Nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną.
Dziękujemy!
Bo tak naprawdę, to dzięki Wam możemy dalej tworzyć, powiększać grono zaufanych kruszonkowych gości. Bardzo cieszymy się, że tak chętnie do nas wracacie, to uskrzydla i motywuje do dalszego działania. Bez Was nie będzie kruszonkowego świata.
Prowadzenie małej, lokalnej firmy składającej się raptem z dwóch osób wcale nie należy do najłatwiejszych, szczególnie w tematyce gastronomii. Nie jesteśmy alfą i omegą i wciąż się uczymy, jak prowadzić biznes, staramy się urozmaicać nasze produkty pod Wasze gusta. Pragniemy zaspokajać Wasze kubki smakowe i podbijać Wasze serca. W końcu “przez żołądek do serca”.
Każdy dzień jest dobry na kruszonkowe słodkości!